środa, 21 stycznia 2015

Przez Kamienicki Grzbiet Gór Izerskich. Część II.


09.IX.2014: Smolnik-Dolina Kamienicy-Kowalówka-Kamienica-Chromiec


Na zachodzie - zawieszony nad szczytem Kowalówki, bliski pełni księżyc, subtelnie rozświetla ciemne sklepienie nocy. Na wschodzie – schowane za horyzontem słońce przygotowuje nieboskłon do brzasku, rozlewając nad Kozią  Szyją coraz jaśniejszą łunę. Na północy – obleczone mgłą Pogórze, pogrążone jeszcze w mroźnej ciemności. W środku tego trójkąta – Smolnik luźno obsypany domostwami Chromca. Jego bezleśny szczyt jest dzisiaj moim miejscem w pierwszym rzędzie widowni. A spektakl, jaki za chwilę ma się rozegrać, to przebudzenie izerskiego dnia.

 Chatka w Górnym Chromcu, w tle - Kowalówka

 Zbliżający się świt - widok ze Smolnika na Pogórze Kaczawskie

Kozia Szyja przed świtem

Łuna nad Kozią Szyją jaśnieje z każdą chwilą, wlewając odcienie złota i czerwieni w ciemno-granatowe niebo. Po kilku minutach barwi się nimi cały horyzont. Zza wschodnich szczytów wypełzają podłużne łańcuchy czerwonawych chmur i zwolna nasuwają się na niebo nad Pogórzem. Pierwsze promienie słońca, niewidocznego jeszcze zza gór, wdzierają się w panoramę i pokładają świetliste smugi na świerkowym kobiercu stoków Kowalówki. W strumieniach porannego światła znajdują się następnie coraz niżej położone części Pogórza, jakby po kolei wywoływane do przebudzenia. Zalegająca w dolinach, nocna pierzyna mgieł zaczyna się unosić. Jak za dotknięciem pędzla, ciemne do tej pory, wschodnie stoki gór, są jeden po drugim zamalowywane zielenią, brązem i bielą. Doliny Pogórza, w których promienie słońca rozpraszają się we mgle, uzyskują pastelowe tony, podczas gdy wyniesione szczyty wymalowane zostają z kontrastującymi szczegółami. W tym świetlistym popisie słonecznego artyzmu nawet sucha ruń łąki pod moimi nogami wygląda efektownie, oświetlona od boku długimi promieniami. Podążając wzrokiem za pędzącym po szczycie Smolnika światłem, widnokrąg zamykają mi dwa szczyty, wyraźnie górujące nad okolicą. To kulminacja Kamienickiego Grzbietu i cel mojej dzisiejszej wędrówki – Kowalówka i Kamienica.

Pogórze Kaczawskie z Gwarczykiem

Świt na Smolniku

Widok ze Smolnika na Pogórze Kaczawskie
 
Kowalówka (po prawej) i Kamienica (po lewej) widziane ze Smolnika


 Panorama ze Smolnika

Rozdzierający poranną ciszę krzyk orzechówki oznajmia, że dzień rozpoczął się na dobre. Opuszczając szczyt Smolnika, po krótkim spacerze górską, miejscami podmokłą łąką, zagłębiam się w las. Droga prowadzi północnymi zboczami Jastrzębca, z których wysiąkają gdzieniegdzie strumienie. Po przekroczeniu najdłuższego z nich – Hucianki, skręcam z leśnej drogi w wysoką świerczynę. 

Łatwość z jaką mogę poruszać się po wydeptanych ścieżkach zwierzyny, biegnącymi najczęściej po warstwicy stoku, sprawia, że nieuważnie znów odbijam na południe, zbaczając z północno-zachodniego azymutu na Kowalówkę. Natrafiam dzięki temu na kilka drobnych strumieni, będących sporym urozmaiceniem w dość monotonnym krajobrazie wysokich świerczyn. Ich charakterystyczną cechą jest, poza obecnością torfowców, występowanie ciekawej górskiej paproci – podrzenia żebrowca. Na nagiej glebie lub permanentnie wilgotnych poduszkach mchów, po chwili poszukiwań można dostrzec skupienia tej paproci, złożone z kilku-kilkudziesięciu osobników. Jest to gatunek górski, szczególnie lubiący kwaśne, wilgotne gleby, ubogie w substancje organiczne. W Górach Izerskich widuję go często w rowach biegnących wzdłuż leśnych dróg, gdzie na odsłoniętej, nagiej piaszczysto-żwirowej glebie młode rozetki liści podrzenia pojawiają się w bardzo gęstych skupieniach. Do 2014 roku znajdował się pod ścisłą ochroną gatunkową, obecnie jest chroniony tylko częściowo. Poza górami jest gatunkiem bardzo rzadkim, w rozproszeniu występującym na przykład na Przedgórzu Sudeckim i Nizinie Śląsko-Łużyckiej, sięgając do południowych rubieży Ziemi Lubuskiej. Podrzeń należy do tych nielicznych paproci, które wykształcają dwa, wyraźnie różne, rodzaje liście – jedne, zimozielone, służące jedynie do odżywiania, drugie zaś służą do produkcji zarodników i pojawiają się tylko w czasie sezonu wegetacyjnego. Różnica w wyglądzie obu rodzajów liści i fakt, że liście zarodnionośne wykształcają się jedynie okresowo, przyczyniła się do ludowych wierzeń, jakoby gatunek ten miał być mitycznym kwiatem paproci. Podobne wierzenia obejmowały również inne paprotniki u których liście zarodnionośne wyraźnie różnią się od asymilacyjnych, takie jak długosz królewski, pióropusznik strusi, nasięźrzał i podejźrzony. Nazwa „podrzeń” jest zresztą tylko modyfikacją nazwy „podejźrzon”, a jej znaczenie takie same. „Źrzeć” w staropolskim oznacza tyle co „patrzeć”, więc „podejźrzeć” tyle co „podejrzeć”, a „podźrzeć” – „podpatrzyć”. Kwiat paproci, jak wiadomo, był magicznym artefaktem, w którym skryte były wszystkie tajemnice i odpowiedzi na  wszelkie pytania, które miały zostać wyjawione znalazcy. Szczęśliwiec ten miał odtąd „wszystko wiedzieć i widzieć, choćby pod ziemią”.  Ponadto sprzed oczu wybrańca miała osuwać się ciemna zasłona przyszłości, która nie zakrywałaby więcej nieprzewidzianych wypadków losu. Oryginalna nazwa „podejźrzon” odnosiła się więc prawdopodobnie do owego legendarnego kwiatu, który „podejźrzał” wszystkie tajemnice świata. Dopiero później przypisana została do określonych gatunków roślin – jeszcze w XVIII w. podrzeń żebrowiec zwany był długoszem szwedzkim (podobnie jak nazwa „nasięźrzał”, obecnie oznaczająca konkretną roślinę, a pierwotnie używano jej w odniesieniu do wszelkich eliksirów miłośniczych, mających zwracać dwoje ludzi ku sobie – „na się źrzeć”).

 Strumień spływający z zachodniego stoku Jastrzębca

 Podrzeń żebrowiec

Schodzę w dół stoku, kierując się bezpośrednio na wznoszące się nade mną potężne zbocze Kowalówki. W miarę zbliżania się, góra coraz częściej widoczna jest poprzez sklepienie świerków. Żeby zacząć wędrówkę na jej szczyt, muszę zejść do samego podnóża, co jest o tyle przyjemne, że patrząc z dołu, wyraźniej widać jej „górzystość”. Wchodząc na nią Tytoniową Ścieżką od zachodniej strony, czy też od Skrzyżowania Pod Jodłą, od północy, zapewne tego wrażenia nie ma.  Taka specyfika Gór Izerskich, chyba szczególnie odczuwalna na Grzbiecie Kamienickim, że po wejściu na jego szczyt można chwilami zapomnieć że jest się w górach, gdyż podąża się po dość równym terenie, co jakiś czas tylko znaczonym słabo wyodrębniającym się wierchem. Schodzę więc wzdłuż ściekających po zboczu strumieni, by po chwili znaleźć się u wylotu Kromnowskiej Jamy. W tym obniżeniu ograniczonym pięcioma szczytami spotyka się wiele drobnych strumieni oraz dwa większe cieki – Czarny Potok i Kamienica – rzeka, w której ostatecznie łączą się wszystkie te wody. Nazwa jej jest oczywiście bardzo adekwatna do charakteru – koryto usłane jest blokami skalnymi i mniejszymi kamieniami. Bystry nurt na obu ciekach, tworzący drobne, strużkowe wodospady,  sprawia że woda rozpryskuje się o skały, obficie zraszając burty brzegowe. Wykorzystują to wilgociolubne mchy, zwłaszcza płonnik, porastający nadbrzeżne kamienie miękkimi poduszkami.

 Czarny Potok

 Czarny Potok

 Kamienica

Od Kamienicy ruszam w górę. Przeciskając się przez młodnik, natrafiam ponownie na jedną ze ścieżek. Wznosi się ona równolegle do rzeki, a przez luźny, świerkowo-bukowy drzewostan, jej koryto jest wciąż widoczne. Ta część stoku Kowalówki nosi właściwie dwie nazwy – na mapach topograficznych podpisywana była jako „Świerczyna”, natomiast mapy niemieckie określały ją jako Alte Gedinge, co w polskiej wersji brzmi – „Spalenisko”. Po wzniesieniu się o 100m, na wysokości około 700m. n.p.m. przecinam Wysoką Drogę. Z tego punktu żadna ze ścieżek nie odbija pod górę, więc ponownie zagłębiam się w leśne bezdroże. Na tej wysokości leży już śnieg, co nieco utrudnia podejście. Najłatwiej jest mi poruszać się mniej zadrzewioną linią oddzielającą gęstą świerczynę od dość starej świetlistej buczyny, unikając w ten sposób przedzierania się przez ośnieżone gałęzie. Nieco wyżej okazuje się, że jest to nieuniknione, gdyż wycięte w drzewostanie gniazda drzew obsiały się modrzewiem, który tworzy teraz trudną do przebycia, białą gęstwinę.

 Buczyna na stoku Kowalówki

Im wyżej się znajduję, tym bardziej wymaga to manewrowania między podobnymi przeszkodami. Dochodząc w końcu do kolejnej drogi opasującej szczyt, otrzymuję wyjaśnienie obecności tych dzikich, z punktu widzenia gospodarki leśnej – „zapuszczonych” fragmentów. Tablica oznajmia, że znajduje się tu ostoja zwierzyny, a więc możliwe że strefa ochronna wokół gniazda jakiegoś ptaka, w której na pewnym obszarze wszelkie prace gospodarcze są zabronione. Przyroda przejmuje w sposób nieskrępowany takie miejsca pod swoje władanie i w szybkim czasie nadaje im bardziej naturalnego, dzikiego charakteru. W tym przypadku użycie słowa „naturalny” jest problematyczne, jako że spontanicznie pojawiającym się gatunkiem jest tu modrzew, drzewo dla tego obszaru geograficznie obce (podobnie zresztą jak świerk, którego dominacja w reglu dolnym jest zupełnie nienaturalna).

Na wysokości 800m n.p.m. po raz kolejny natrafiam na biegnącą po warstwicy ścieżkę. Ta jednak, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich, nie jest przejezdna i sprawia wrażenie całkiem urokliwej i na swój sposób – zabytkowej. Zbudowana jest w formie kamiennego, licowanego po bokach wału, co miało prawdopodobnie umożliwić poprowadzenie drogi przez podmokłe siedliska. Za czasów niemieckich stał tu domek myśliwski, a obecnie pewną atrakcję stanowią duże bloki skalne tuż przy samej drodze. Krótka przechadzka po tych ułożonych ludzkimi rękami kamieniach, przez mroczne, gęste tyczkowiny świerkowe, pozwala mi odczuć tą specyficzną mistykę, magiczną tajemniczość, jaką owiane są Góry Izerskie.

 Stara ścieżka pod szczytem Kowalówki

Trafiam w końcu na jedyną drogę prowadzącą na sam szczyt Kowalówki. Po krótkim, stromym podejściu, stok łagodnieje. Miejsce to porośnięte jest niskimi drzewami, rosnącymi w luźnym rozproszeniu. Dzięki temu, docierając na szczyt, nietrudno znaleźć odpowiedni punkt, z którego można podziwiać widoki. Panorama, rozciągająca się na południu, obejmuje Karkonosze - od Śnieżki po Wielki Szyszak, choć można też dojrzeć Czarną Kopę i Śnieżne Kotły. Na pierwszym planie znajduje się fragment zbocza Kamienicy.

Widok ze szczytu Kowalówki 

Ze szczytu podążam dalej na zachód, zwolna opadającym stokiem. Pokryte śniegiem lasy wydają się ciche i uśpione. Trudno spotkać tu ptaki, których większość zleciała niżej, w nieośnieżone rejony, gdzie łatwiej im przetrwać zimę. Między niskimi świerkami przeleciał co prawda jakiś większy ptak, niestety zbyt szybko zniknął w gęstwinie, bym mógł dostrzec jaki. Inaczej sprawy mają się ze ssakami, które nie opuściły swoich rewirów i stawiają czoła śnieżnej aurze. Na ścieżce, którą podążam, ciągnie się sznurowato trop pozostawiony przez lisa. Jest to swojego rodzaju zapis łowów, jakie drapieżnik ten odbył tu, być może dzisiejszego ranka. Krew na śniegu oznacza że były udane. Nieco dalej, docierając po tropach do lisiej nory, przekonuję się, że ofiarą padł zając, którego zdarta skóra leży przy wejściu do korytarza. Tam gdzie ścieżka ze szczytu Kowalówki krzyżuje się z Tytoniową Ścieżką są i tropy zająca. Być może ostatnie jakie zostawił w swym życiu. 

Po wejściu na Tytoniową Ścieżkę mam przed sobą krótki odcinek szerszych dróg leśnych. Podążam nimi, by znaleźć się na siodle między Kowalówką a Kamienicą. Przede mną teraz dość trudne zadanie odnalezienia ścieżki prowadzącej na szczyt. Kiedy już wybrałem jedną z nich, po kilkudziesięciu metrach staje się ona zbyt niewyraźna pod leżącym śniegiem, i gubię ją, znajdując się na zwierzęcej ścieżce, która ostatecznie niknie gdzieś w gęstwinie świerków. Decyduję się podejść bez użycia ścieżki, kierując się konsekwentnie w górę stoku. Manewrując między ośnieżonymi gałęziami, po upływie pół godziny docieram na szczyt. Wznosi się on na wysokość 972,8 m n.p.m. i jest najwyższym punktem Kamienickiego Grzbietu. Trud drogi, jaką wybrałem by się tutaj dostać, zwiększa teraz zadowolenie ze zdobycia góry i  radość z rozległego widoku na Pogórze Izerskie. 

Wierch Kamienicy wciąż jest naznaczony skutkami klęski kwaśnych deszczy, które doprowadziły do zamarcia dużych połaci lasu. W centralnej części znajduje się przestrzeń porośnięta tylko luźno rozproszonymi, młodymi świerkami, przez co krajobraz, zdominowany przez bloki skalne i porastające je mchy i krzewinki, sprawia wrażenie wysokogórskiego, bliskiego Karkonoszom. Nieco niżej, gdzie stok zaczyna wyraźniej opadać, sterczą kikuty martwych drzew, między które wrasta już nowe pokolenie świerków. Przeobrażenia drzewostanów świerkowych wskutek klęski, skutkują teraz zróżnicowaniem ich struktury i zwiększeniem naturalności. Z punktu widzenia ideologii warto jednak pamiętać, że samo wprowadzenie monokultur świerkowych na ogromnych powierzchniach górskich było przeobrażeniem przyrody znacznie bardziej daleko idącym, niż ich późniejsza degeneracja wskutek kwaśnych deszczy. 

 Na szczycie Kamienicy

Lasy na szczycie Kamienicy, przerzedzone przez kwaśne deszcze

Panorama ze szczytu Kamienicy na Pogórze Izerskie

Na zejście z Kamienicy wybieram znów ścieżkę biegnącą przez gęstwinę młodych świerków, lecz po przebyciu krótkiego dystansu, decyduję się z niej zawrócić po dość bliskim spotkaniu z dzikami, z których jeden nie miał szczególnej ochoty ustąpić mi drogi. Wracam więc na skrzyżowanie pod szczytem, skąd wybieram ścieżkę wijącą się po zboczu, najpierw w kierunku wschodnim, później południowym. Tym razem uważnie pilnuję, by nie zgubić się w ścieżkach zwierzyny i po dość krótkim czasie dochodzę do drogi leśnej. Z niej obieram kolejną ścieżkę, schodzącą do doliny rzeki Kamienicy w jej źródliskowym odcinku. Niestety ścieżka ta okazuje się jedynie niezbyt wyraźną linią oddziałową i po prostu znika po dojściu do rzeki. Jako że krótki zimowy dzień powoli zbliża się do końca, postanawiam nie tracić czasu na poszukiwania najwygodniejszego zejścia i wybieram najkrótsze, wyznaczone przez samo koryto rzeki. Początkowo poruszam się wzdłuż niego z łatwością, ale na wysokości ok. 780 m n.p.m. lasy stają się coraz bardziej dzikie i niedostępne. Bagienne świerczyny rosną tu na źródliskowych torfowiskach, niemożliwych do przejścia suchą nogą. Dodatkowym utrudnieniem są liczne powalone drzewa, tworzące miejscami przeszkody bardzo trudne do przebycia. Nieco łatwiej jest na lewym brzegu, gdzie w odległości kilkudziesięciu metrów od koryta, młode fragmenty lasów są co prawda gęste i wymagające przedzierania się, ale znacznie bardziej suche i pozbawione wiatrowałów. W końcu, na wysokości 700 m n.p.m. docieram do Wysokiej Drogi. Po przebyciu tak trudnego odcinka, znalezienie się teraz no twardej nawierzchni niesie ze sobą rodzaj ulgi, ale jednocześnie wprowadza nastrój pożegnania z wrażeniami dzikich ostępów, gdyż do końca mojej dzisiejszej wędrówki poruszam się już takimi, dobrze utrzymanymi, drogami. Z Wysokiej Drogi skręcam na Drogę Chromiecką, biegnącą wzdłuż doliny Kamienicy, by po upływie pół godziny szybkiego marszu znaleźć się w Antoniowie, a następnie w Chromcu, gdzie w ostatniej chwili łapię autobus do Jeleniej Góry.