09.IX.2014: Smolnik-Dolina Kamienicy-Kowalówka-Kamienica-Chromiec
Na zachodzie - zawieszony
nad szczytem Kowalówki, bliski pełni księżyc, subtelnie rozświetla ciemne
sklepienie nocy. Na wschodzie – schowane za horyzontem słońce przygotowuje nieboskłon
do brzasku, rozlewając nad Kozią Szyją
coraz jaśniejszą łunę. Na północy – obleczone mgłą Pogórze, pogrążone jeszcze w
mroźnej ciemności. W środku tego trójkąta – Smolnik luźno obsypany domostwami
Chromca. Jego bezleśny szczyt jest dzisiaj moim miejscem w pierwszym rzędzie
widowni. A spektakl, jaki za chwilę ma się rozegrać, to przebudzenie izerskiego
dnia.
Chatka w Górnym Chromcu, w tle - Kowalówka
Zbliżający się świt - widok ze Smolnika na Pogórze Kaczawskie
Kozia Szyja przed świtem
Łuna nad Kozią Szyją
jaśnieje z każdą chwilą, wlewając odcienie złota i czerwieni w ciemno-granatowe
niebo. Po kilku minutach barwi się nimi cały horyzont. Zza wschodnich szczytów
wypełzają podłużne łańcuchy czerwonawych chmur i zwolna nasuwają się na niebo
nad Pogórzem. Pierwsze promienie słońca, niewidocznego jeszcze zza gór,
wdzierają się w panoramę i pokładają świetliste smugi na świerkowym kobiercu
stoków Kowalówki. W strumieniach porannego światła znajdują się następnie coraz
niżej położone części Pogórza, jakby po kolei wywoływane do przebudzenia. Zalegająca
w dolinach, nocna pierzyna mgieł zaczyna się unosić. Jak za dotknięciem pędzla,
ciemne do tej pory, wschodnie stoki gór, są jeden po drugim zamalowywane
zielenią, brązem i bielą. Doliny Pogórza, w których promienie słońca rozpraszają
się we mgle, uzyskują pastelowe tony, podczas gdy wyniesione szczyty wymalowane
zostają z kontrastującymi szczegółami. W tym świetlistym popisie słonecznego
artyzmu nawet sucha ruń łąki pod moimi nogami wygląda efektownie, oświetlona od
boku długimi promieniami. Podążając wzrokiem za pędzącym po szczycie Smolnika
światłem, widnokrąg zamykają mi dwa szczyty, wyraźnie górujące nad okolicą. To
kulminacja Kamienickiego Grzbietu i cel mojej dzisiejszej wędrówki – Kowalówka
i Kamienica.
Pogórze Kaczawskie z Gwarczykiem
Świt na Smolniku
Widok ze Smolnika na Pogórze Kaczawskie
Kowalówka (po prawej) i Kamienica (po lewej) widziane ze Smolnika
Panorama ze Smolnika
Rozdzierający poranną ciszę krzyk orzechówki oznajmia, że dzień rozpoczął się na dobre. Opuszczając szczyt Smolnika, po krótkim spacerze górską, miejscami podmokłą łąką, zagłębiam się w las. Droga prowadzi północnymi zboczami Jastrzębca, z których wysiąkają gdzieniegdzie strumienie. Po przekroczeniu najdłuższego z nich – Hucianki, skręcam z leśnej drogi w wysoką świerczynę.
Łatwość z jaką mogę poruszać
się po wydeptanych ścieżkach zwierzyny, biegnącymi najczęściej po warstwicy
stoku, sprawia, że nieuważnie znów odbijam na południe, zbaczając z
północno-zachodniego azymutu na Kowalówkę. Natrafiam dzięki temu na kilka
drobnych strumieni, będących sporym urozmaiceniem w dość monotonnym krajobrazie
wysokich świerczyn. Ich charakterystyczną cechą jest, poza obecnością
torfowców, występowanie ciekawej górskiej paproci – podrzenia żebrowca. Na
nagiej glebie lub permanentnie wilgotnych poduszkach mchów, po chwili poszukiwań
można dostrzec skupienia tej paproci, złożone z kilku-kilkudziesięciu
osobników. Jest to gatunek górski, szczególnie lubiący kwaśne, wilgotne gleby, ubogie
w substancje organiczne. W Górach Izerskich widuję go często w rowach
biegnących wzdłuż leśnych dróg, gdzie na odsłoniętej, nagiej
piaszczysto-żwirowej glebie młode rozetki liści podrzenia pojawiają się w
bardzo gęstych skupieniach. Do 2014 roku znajdował się pod ścisłą ochroną
gatunkową, obecnie jest chroniony tylko częściowo. Poza górami jest gatunkiem
bardzo rzadkim, w rozproszeniu występującym na przykład na Przedgórzu Sudeckim
i Nizinie Śląsko-Łużyckiej, sięgając do południowych rubieży Ziemi Lubuskiej. Podrzeń
należy do tych nielicznych paproci, które wykształcają dwa, wyraźnie różne,
rodzaje liście – jedne, zimozielone, służące jedynie do odżywiania, drugie zaś
służą do produkcji zarodników i pojawiają się tylko w czasie sezonu
wegetacyjnego. Różnica w wyglądzie obu rodzajów liści i fakt, że liście
zarodnionośne wykształcają się jedynie okresowo, przyczyniła się do ludowych
wierzeń, jakoby gatunek ten miał być mitycznym kwiatem paproci. Podobne
wierzenia obejmowały również inne paprotniki u których liście zarodnionośne
wyraźnie różnią się od asymilacyjnych, takie jak długosz królewski,
pióropusznik strusi, nasięźrzał i podejźrzony. Nazwa „podrzeń” jest zresztą
tylko modyfikacją nazwy „podejźrzon”, a jej znaczenie takie same. „Źrzeć” w
staropolskim oznacza tyle co „patrzeć”, więc „podejźrzeć” tyle co „podejrzeć”,
a „podźrzeć” – „podpatrzyć”. Kwiat paproci, jak wiadomo, był magicznym artefaktem,
w którym
skryte były wszystkie tajemnice i odpowiedzi na
wszelkie pytania, które miały zostać wyjawione znalazcy. Szczęśliwiec
ten miał odtąd „wszystko wiedzieć i widzieć, choćby pod ziemią”. Ponadto sprzed oczu wybrańca miała osuwać się
ciemna zasłona przyszłości, która nie zakrywałaby więcej nieprzewidzianych
wypadków losu. Oryginalna nazwa „podejźrzon” odnosiła się więc prawdopodobnie
do owego legendarnego kwiatu, który „podejźrzał” wszystkie tajemnice świata. Dopiero
później przypisana została do określonych gatunków roślin – jeszcze w XVIII w.
podrzeń żebrowiec zwany był długoszem szwedzkim (podobnie jak nazwa
„nasięźrzał”, obecnie oznaczająca konkretną roślinę, a pierwotnie używano jej w
odniesieniu do wszelkich eliksirów miłośniczych, mających zwracać dwoje ludzi
ku sobie – „na się źrzeć”).
Schodzę w dół stoku, kierując się
bezpośrednio na wznoszące się nade mną potężne zbocze Kowalówki. W miarę
zbliżania się, góra coraz częściej widoczna jest poprzez sklepienie świerków.
Żeby zacząć wędrówkę na jej szczyt, muszę zejść do samego podnóża, co jest o
tyle przyjemne, że patrząc z dołu, wyraźniej widać jej „górzystość”. Wchodząc
na nią Tytoniową Ścieżką od zachodniej strony, czy też od Skrzyżowania Pod
Jodłą, od północy, zapewne tego wrażenia nie ma. Taka specyfika Gór Izerskich, chyba
szczególnie odczuwalna na Grzbiecie Kamienickim, że po wejściu na jego szczyt
można chwilami zapomnieć że jest się w górach, gdyż podąża się po dość równym
terenie, co jakiś czas tylko znaczonym słabo wyodrębniającym się wierchem.
Schodzę więc wzdłuż ściekających po zboczu strumieni, by po chwili znaleźć się
u wylotu Kromnowskiej Jamy. W tym obniżeniu ograniczonym pięcioma szczytami
spotyka się wiele drobnych strumieni oraz dwa większe cieki – Czarny Potok i
Kamienica – rzeka, w której ostatecznie łączą się wszystkie te wody. Nazwa jej
jest oczywiście bardzo adekwatna do charakteru – koryto usłane jest blokami
skalnymi i mniejszymi kamieniami. Bystry nurt na obu ciekach, tworzący drobne,
strużkowe wodospady, sprawia że woda rozpryskuje
się o skały, obficie zraszając burty brzegowe. Wykorzystują to wilgociolubne
mchy, zwłaszcza płonnik, porastający nadbrzeżne kamienie miękkimi poduszkami.
Od Kamienicy ruszam w górę. Przeciskając
się przez młodnik, natrafiam ponownie na jedną ze ścieżek. Wznosi się ona
równolegle do rzeki, a przez luźny, świerkowo-bukowy drzewostan, jej koryto jest
wciąż widoczne. Ta część stoku Kowalówki nosi właściwie dwie nazwy – na mapach
topograficznych podpisywana była jako „Świerczyna”, natomiast mapy niemieckie
określały ją jako Alte Gedinge, co w polskiej wersji brzmi – „Spalenisko”. Po
wzniesieniu się o 100m, na wysokości około 700m. n.p.m. przecinam Wysoką Drogę.
Z tego punktu żadna ze ścieżek nie odbija pod górę, więc ponownie zagłębiam się
w leśne bezdroże. Na tej wysokości leży już śnieg, co nieco utrudnia podejście.
Najłatwiej jest mi poruszać się mniej zadrzewioną linią oddzielającą gęstą
świerczynę od dość starej świetlistej buczyny, unikając w ten sposób
przedzierania się przez ośnieżone gałęzie. Nieco wyżej okazuje się, że jest to
nieuniknione, gdyż wycięte w drzewostanie gniazda drzew obsiały się modrzewiem,
który tworzy teraz trudną do przebycia, białą gęstwinę.
Im wyżej się znajduję, tym bardziej
wymaga to manewrowania między podobnymi przeszkodami. Dochodząc w końcu do
kolejnej drogi opasującej szczyt, otrzymuję wyjaśnienie obecności tych dzikich,
z punktu widzenia gospodarki leśnej – „zapuszczonych” fragmentów. Tablica
oznajmia, że znajduje się tu ostoja zwierzyny, a więc możliwe że strefa
ochronna wokół gniazda jakiegoś ptaka, w której na pewnym obszarze wszelkie
prace gospodarcze są zabronione. Przyroda przejmuje w sposób nieskrępowany
takie miejsca pod swoje władanie i w szybkim czasie nadaje im bardziej
naturalnego, dzikiego charakteru. W tym przypadku użycie słowa „naturalny” jest
problematyczne, jako że spontanicznie pojawiającym się gatunkiem jest tu
modrzew, drzewo dla tego obszaru geograficznie obce (podobnie zresztą jak
świerk, którego dominacja w reglu dolnym jest zupełnie nienaturalna).
Na wysokości 800m n.p.m. po raz kolejny
natrafiam na biegnącą po warstwicy ścieżkę. Ta jednak, w przeciwieństwie do
dwóch poprzednich, nie jest przejezdna i sprawia wrażenie całkiem urokliwej i
na swój sposób – zabytkowej. Zbudowana jest w formie kamiennego, licowanego po
bokach wału, co miało prawdopodobnie umożliwić poprowadzenie drogi przez
podmokłe siedliska. Za czasów niemieckich stał tu domek myśliwski, a obecnie
pewną atrakcję stanowią duże bloki skalne tuż przy samej drodze. Krótka
przechadzka po tych ułożonych ludzkimi rękami kamieniach, przez mroczne, gęste
tyczkowiny świerkowe, pozwala mi odczuć tą specyficzną mistykę, magiczną
tajemniczość, jaką owiane są Góry Izerskie.
Trafiam w końcu na jedyną drogę
prowadzącą na sam szczyt Kowalówki. Po krótkim, stromym podejściu, stok
łagodnieje. Miejsce to porośnięte jest niskimi drzewami, rosnącymi w luźnym
rozproszeniu. Dzięki temu, docierając na szczyt, nietrudno znaleźć
odpowiedni punkt, z którego można podziwiać widoki. Panorama, rozciągająca się
na południu, obejmuje Karkonosze - od Śnieżki po Wielki Szyszak, choć można też
dojrzeć Czarną Kopę i Śnieżne Kotły. Na pierwszym planie znajduje się fragment zbocza
Kamienicy.
Widok ze szczytu Kowalówki
Ze szczytu podążam dalej na
zachód, zwolna opadającym stokiem. Pokryte śniegiem lasy wydają się ciche i
uśpione. Trudno spotkać tu ptaki, których większość zleciała niżej,
w nieośnieżone rejony, gdzie łatwiej im przetrwać zimę. Między niskimi
świerkami przeleciał co prawda jakiś większy ptak, niestety zbyt szybko zniknął
w gęstwinie, bym mógł dostrzec jaki. Inaczej sprawy mają się ze ssakami, które
nie opuściły swoich rewirów i stawiają czoła śnieżnej aurze. Na ścieżce, którą
podążam, ciągnie się sznurowato trop pozostawiony przez lisa. Jest to swojego
rodzaju zapis łowów, jakie drapieżnik ten odbył tu, być może dzisiejszego
ranka. Krew na śniegu oznacza że były udane. Nieco dalej, docierając po
tropach do lisiej nory, przekonuję się, że ofiarą padł zając, którego zdarta skóra leży przy wejściu do korytarza. Tam gdzie ścieżka ze szczytu
Kowalówki krzyżuje się z Tytoniową Ścieżką są i tropy zająca. Być może ostatnie
jakie zostawił w swym życiu.
Po wejściu na Tytoniową
Ścieżkę mam przed sobą krótki odcinek szerszych dróg leśnych. Podążam nimi, by
znaleźć się na siodle między Kowalówką a Kamienicą. Przede mną teraz dość
trudne zadanie odnalezienia ścieżki prowadzącej na szczyt. Kiedy już wybrałem
jedną z nich, po kilkudziesięciu metrach staje się ona zbyt niewyraźna pod leżącym
śniegiem, i gubię ją, znajdując się na zwierzęcej ścieżce, która
ostatecznie niknie gdzieś w gęstwinie świerków. Decyduję się podejść bez użycia
ścieżki, kierując się konsekwentnie w górę stoku. Manewrując między ośnieżonymi
gałęziami, po upływie pół godziny docieram na szczyt. Wznosi się on na wysokość 972,8 m n.p.m. i jest najwyższym punktem Kamienickiego
Grzbietu. Trud drogi, jaką wybrałem by się tutaj dostać, zwiększa teraz
zadowolenie ze zdobycia góry i radość z rozległego widoku na Pogórze Izerskie.
Wierch Kamienicy wciąż jest
naznaczony skutkami klęski kwaśnych deszczy, które doprowadziły do zamarcia
dużych połaci lasu. W centralnej części znajduje się przestrzeń porośnięta
tylko luźno rozproszonymi, młodymi świerkami, przez co krajobraz, zdominowany
przez bloki skalne i porastające je mchy i krzewinki, sprawia wrażenie
wysokogórskiego, bliskiego Karkonoszom. Nieco niżej, gdzie stok zaczyna
wyraźniej opadać, sterczą kikuty martwych drzew, między które wrasta już nowe
pokolenie świerków. Przeobrażenia drzewostanów świerkowych wskutek klęski,
skutkują teraz zróżnicowaniem ich struktury i zwiększeniem naturalności. Z
punktu widzenia ideologii warto jednak pamiętać, że samo wprowadzenie monokultur
świerkowych na ogromnych powierzchniach górskich było przeobrażeniem przyrody
znacznie bardziej daleko idącym, niż ich późniejsza degeneracja wskutek kwaśnych
deszczy.
Na szczycie Kamienicy
Lasy na szczycie Kamienicy, przerzedzone przez kwaśne deszcze
Panorama ze szczytu Kamienicy na Pogórze Izerskie
Na zejście z Kamienicy wybieram
znów ścieżkę biegnącą przez gęstwinę młodych świerków, lecz po przebyciu krótkiego dystansu,
decyduję się z niej zawrócić po dość bliskim spotkaniu z dzikami, z których
jeden nie miał szczególnej ochoty ustąpić mi drogi. Wracam więc na
skrzyżowanie pod szczytem, skąd wybieram ścieżkę wijącą się po zboczu, najpierw
w kierunku wschodnim, później południowym. Tym razem uważnie pilnuję,
by nie zgubić się w ścieżkach zwierzyny i po dość krótkim
czasie dochodzę do drogi leśnej. Z niej obieram kolejną ścieżkę, schodzącą do
doliny rzeki Kamienicy w jej źródliskowym odcinku. Niestety ścieżka ta okazuje
się jedynie niezbyt wyraźną linią oddziałową i po prostu znika po dojściu do rzeki. Jako
że krótki zimowy dzień powoli zbliża się do końca, postanawiam nie tracić
czasu na poszukiwania najwygodniejszego zejścia i wybieram najkrótsze,
wyznaczone przez samo koryto rzeki. Początkowo poruszam się wzdłuż niego z
łatwością, ale na wysokości ok. 780 m n.p.m. lasy stają się coraz bardziej
dzikie i niedostępne. Bagienne świerczyny rosną tu na źródliskowych
torfowiskach, niemożliwych do przejścia suchą nogą. Dodatkowym utrudnieniem są
liczne powalone drzewa, tworzące miejscami przeszkody bardzo trudne do
przebycia. Nieco łatwiej jest na lewym brzegu, gdzie w odległości
kilkudziesięciu metrów od koryta, młode fragmenty lasów są co prawda gęste i
wymagające przedzierania się, ale znacznie bardziej suche i pozbawione
wiatrowałów. W końcu, na wysokości 700 m n.p.m. docieram do Wysokiej Drogi. Po przebyciu
tak trudnego odcinka, znalezienie się teraz no twardej nawierzchni niesie ze
sobą rodzaj ulgi, ale jednocześnie wprowadza nastrój pożegnania z wrażeniami
dzikich ostępów, gdyż do końca mojej dzisiejszej wędrówki poruszam się już
takimi, dobrze utrzymanymi, drogami. Z Wysokiej Drogi skręcam na Drogę
Chromiecką, biegnącą wzdłuż doliny Kamienicy, by po upływie pół godziny szybkiego
marszu znaleźć się w Antoniowie, a następnie w Chromcu, gdzie w ostatniej
chwili łapię autobus do Jeleniej Góry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz