Springe
Późne lato roku 1930. Spalone sierpniowym słońcem trawy skłaniają się na wiejącym od Drawy wietrze. Szemrząca pieśń poranka przepływa przez falujące łany, cierniste głogi i sękate jabłonie rozsiane po pagórku. Słońce z wolna wznosi się po bezchmurnym niebie, rozlewając swe ciepło nad doliną. Cisza. Ptaki skrycie przemykają w tarninach i w zagajnikach, pod lasem grupka saren leniwie wyskubuje trawę, a bliżej wsi – na ugorze – buchtowiska, pozostawione przez dziki po nocnym ucztowaniu.
Zwisający na ostatnim
gwoździu, metalowy szyld kołysze się lekko na wietrze. Przy silniejszym
podmuchu uderza o cegły, dźwięcząc chaotyczne frazy. Co jakiś czas przeciągłym
skrzypnięciem wtórują tej melodii znajdujące się obok drewniane drzwi lub
okiennica. „Gasthof zum goldenen Fließ” – głosi grawerowany napis na szyldzie.
„Gospoda nad złotym strumieniem”. Wewnątrz jednak cisza, smutna i obca cisza.
Pusta sala trąci stęchlizną, a ściany
pokrył gruby kożuch pajęczyn. Kilka rozbitych naczyń, stary murszejący stół, a w
rogu sali - nadgniła półka, która odpadła od ściany. Rozkrzewiające się pod
oknem, gęste gałęzie bzów wpuszczają do wnętrza jedynie blade, mgliste światło.
Nawet ono wydaje się być przesiąknięte smutkiem i wilgocią.
Spod gospody wije się ścieżyna,
okryta kobiercem białej koniczyny a po brzegach suto obrośnięta piołunem. Łączy
się z wiejską ulicą w południowym krańcu śródleśnej osady. W stronę Drawy ciągną się zarośnięte
ziołoroślami ogrody, coraz bardziej zasłaniające domostwa nad potokiem. Prowadząca
w głąb wsi droga przybrana jest po bokach sosnowymi samosiewami. Na szczycie
wznoszącego się nad nią pagórka stoi stara owczarnia, bezużyteczna i opuszczona
przed wieloma laty. Dalej, w środku miejscowości, tuż przy skręcie na dawny
folwark – niszczejąca chałupa z załamanym dachem. A na folwarku - cichy gwizd
wiatru, smagającego bzy na podwórzu, zdaje się snuć opowieść o zapomnianych
czasach i porzuconych marzeniach. Pusto w prastarym młynie, pusto w chłopskich chałupach,
pusto wokół wiejskiej szkoły. Również na cmentarzu, gdzie od jakiegoś czasu nie
przybywa nowych nagrobków. Świeże polne kwiaty, leżące przy kilku grobach,
wydają się być jedynym ognikiem życia, tlącego się w dogasającej osadzie. Osadzie
niegdyś będącej cudownym owocem zrodzonym z jałowej ziemi; wyrwanym przez
człowieka fragmentem puszczy, który dzięki odwadze i ciężkiej pracy, stał się
domem dla kilku pokoleń. Osadzie zwanej Springe.
* * *
Mleko tryska białymi
strugami za kolejnymi ściśnięciami wymion. W miarę napełniania się, dźwięk
wydawany przez blaszane wiaderko jest coraz mniej metaliczny. W końcu mleko
sięga prawie po jego krawędzie. Stara
kobieta unosi je z wysiłkiem i kieruje się w stronę domu. Samotna koza zostaje
na powrozie, wbitym nieopodal strumyka, gdzie w cieniu drzew zachowało się
najwięcej zielonej trawy. Staruszka ustawia wiadro przy wejściowych drzwiach,
po czym zanurza w nim dzbanek przyniesiony z sieni. Zanosi go następnie do
kuchni, a po chwili odpoczynku znosi resztę mleka do chłodnej piwnicy. Po powrocie
nalewa z dzbanka kubek mleka i siada na skrzypiącym krześle pod oknem.
Pomarszczone, spracowane dłonie
unoszą kubek do zaciśniętych, prawie bezzębnych ust. Ogorzała twarz, pokryta
głębokimi zmarszczkami, sprawia wrażenie jakby zasuszonej. Spod ciemnej chusty
zwisają gdzieniegdzie kosmyki rzadkich, siwych, przybrudzonych włosów. Czoło
wydaje się zastygłe w grymasie smutku i cierpienia. Pod nim, w cieniu posmutniałych brwi, skryte
są małe oczy, naznaczone jakimś szczególnym wyrazem żalu i tęsknoty. W całości smutnego
oblicza oczy wydają się mętnym źródłem, z którego ten smutek wypływa.
Na imię ma Ida. Spędziła w
tym domu 81 lat swego życia. W to samo okno wpatruje się od wielu
dziesięcioleci. Ale widok bynajmniej nie jest ciągle taki sam. Spoglądając na
szuwary, którymi zarósł stary młyński staw, przypomina sobie dawne majowe
wieczory, wypełnione niosącym się daleko koncertem rzekotek i kumaków. Na wodzie, między kępami
turzyc, uwijały się łyski, kokoszki i domowe kaczki. Wszędzie wokół tętniła
radosna pieśni życia. Po pracowitym dniu przesiadywała z mężem Juliuszem przed
chałupą, smakując drożdżowe ciasto, pozostałe z Zielonych Świątek. Wspólnie wsłuchiwali się w
symfonię natury, w której pierwsze skrzypce grał słowik, niestrudzenie
śpiewający na przydomowym bzie. Nad strumykiem dzieci łapały chrabąszcze, które
następnie wrzucały sobie za koszulę lub
przypatrywały się nadymającym się jak balon kumakom, unoszącym się na
płyciznach stawu. Dzieci... Jej jedyny syn Robert, w nieodłącznym towarzystwie
Ernsta i Richarda, rodzeństwa z folwarku Bahrenort, położonego nad samym brzegiem
jeziora Ostrowite. Przychodzili nieraz do wsi po mleko, ale spędzając czas na
zabawach z Robertem, często zastawał ich zmierzch. Ida, nie chcąc wypuszczać
dzieciaków nocą w daleką, leśną drogę do domu, nocowała ich pod swym dachem.
Wieś żyła wówczas zgodnie
z tym samym rytmem życia, który pulsował w stawie, na łąkach, pastwiskach i w
lesie. Dnie wypełnione ciężką pracą na roli lub w pobliskiej mleczarni w
Sitnicy, albo też przy wyrębie drzew i spławianiu ich rzeką, bądź załadunku na
wagony konnej kolejki. Popołudniami wiejskie towarzystwo gromadziło się pod
gospodą, gdzie zabawy przy dźwiękach gitary i akordeonu, wtórującego ludowym
pieśniom, trwały do późnego wieczora.
W pamięci Idy najbardziej
wyraźnie zapisał się dzień w którym Robert, Ernst i Richard, wraz w resztą chłopców
ze Springe, obładowani ciężkimi tornistrami wsiadali do zaprzężonych w konie
wagoników kolejki, służącej zwykle do przewozu towarów. Ze śpiewem na ustach
żegnała ich cała wieś. Odjechali do dworca w Krępie, skąd pociągiem wyruszyli do
Wałcza i tam wcieleni zostali do 3 batalionu 149 pułku piechoty.
Pierwszy list otrzymała od
Roberta zimą 1915. Z bólem opisywał w nim śmierć Richarda, który zginął na froncie
wschodnim. Kolejny list nadszedł ponad rok później, w czasie trudnych żniw w
1916. Napisał go Ernst. Z chwilą, w której przeczytała go wraz z Juliuszem, ich
dotychczasowe życie stało się odległym wspomnieniem bezpowrotnie minionych,
sielskich czasów. Robert poległ we Francji, zaźgany rzeźnickim nożem, w czasie
próby zdobycia fortyfikacji pod Verdun. Ernst również nigdy nie powrócił do
Springe. Zginął niecały rok później.
Po stracie jedynego syna,
Juliusz pogrążył się w rezygnacji i rozpaczy. Wydawało się, jakby w ciągu
zaledwie kilku miesięcy postarzał się o dziesięciolecia. Ból w sercu Idy był
ogromny i tylko konieczność opieki nad zniedołężniałym mężem nadawała jej życiu
jakikolwiek sens.
Z końcem Wielkiej Wojny
nadszedł czas biedy i głodu. Do wsi powróciło zaledwie kilku młodych mężczyzn i
gospodarstwa, z braku rąk do pracy, zaczęły upadać. Pierwsi opuścili te okolice
państwo Engel z oddalonego folwarku Bahrenort. Po stracie dwóch synów
staruszkowie, nie mogąc w żaden sposób utrzymać się w tak odległej pustelni, wyjechali
na zawsze, spędzając resztę swych dni u krewnych w Gorzowie. Bracia Idy również wyjechali – zdecydowali się
szukać lepszego życia w Choszcznie. Springe zaczęło nabierać smutnych rysów wsi
pełnej ubogich i podstarzałych ludzi, którzy zaznawszy kiedyś szczęśliwych
czasów, znaleźli się teraz w świecie spowitym żalem i rozwianymi marzeniami.
Każdego ranka wpatrywała
się w widok za oknem i przez mdłą zasłonę smutku widziała jak jej ukochana wieś
zamiera. Nadzieję niosły jedynie dzieci, beztrosko grasujące przed budynkiem
szkoły. W szarzejącym obrazie, były jak barwne kwiaty na pokrytej śniegiem
łące. Cała bieda i wszechobecny powojenny smutek zdawał się ich nie imać, bądź
to one znały jakieś tajemnicze lekarstwo, którego starsi nawet nie próbowali
szukać, zbyt zajęci wiązaniem końca z końcem, zbyt smutni i przejęci swym
losem.
Kolejny raz Ida musiała
przełamać rozpacz, by wykrzesać z siebie siłę do dalszego życia, gdy czerwcowego
dnia 1922 roku, nad jeziorem Kocim znaleziono jej martwego męża.
Ostatecznie wszelka
nadzieja zaczęła umierać cztery lata później. Dla Springe kryzys gospodarczy
okazał się nieubłagalny w skutkach. Przez dwa lata z rzędu nie było zbytu na
uzyskane ciężką pracą plony. Zmęczeni rolnicy, mimo przywiązania do ojcowizny,
nie potrafili przekroczyć następnej kłody, którą los rzucił im wprost pod nogi.
Dla ukrytej wśród puszczy osady, jakby zapomnianej przez świat, nastąpił
zmierzch. Rodziny, jedna za drugą, opuszczały swe ziemie. Pierwsi byli ci,
którzy już wcześniej trudnili się pracą w lesie. Kühnowie
przeprowadzili się do położonej za rzeką, gminnej wsi Moczele, gdzie znaleźli
zatrudnienie przy bindugach. Inni wyjeżdżali do Drawna, Choszczna i dalej – w
głąb Pomorza i Nowej Marchii. Byle do miasta, gdzie w fabrykach, czy chociażby
przy kolei, była wciąż szansa na znalezienie pracy umożliwiającej utrzymanie
rodziny.
Mimo namowy ze strony
swych braci, Ida nie chciała wyjechać. Nie widziała dla siebie innego miejsca,
niż świat najbliżej okolicy, w którym spędziła całe życie. Znała tu każde
drzewo, każdy pagórek, każdy leśny zakątek pełen grzybów czy jagód. Znała też
jałową, piaszczystą ziemię i wiedziała jak spożytkować zamkniętą w niej,
życiodajną energię. Zdecydowała się zostać. Pochodzącą z Sitnicy kozę dostała
po państwu Muske, kiedy ci wyjeżdżali do Choszczna. Przez pierwsze dwa lata
korzystała głównie z ogrodu na terenie dawnego folwarku, gdzie nad strumieniem gleba
była najbardziej urodzajna. Z czasem rozpoczęła uprawę skromnego ogródka przy
dawnym stawie młyńskim, który znajdował się tuż pod jej domem. Podstawę jej
diety stanowiły od tej pory ziemniaki, fasola i marchew. Niekiedy urozmaiceniem były ryby bądź
dziczyzna, które przynosił jej pan Schlender. On również, jako jedyny poza Idą,
pozostał w rodzinnej miejscowości. Przeniósł
się jedynie z południowego krańca wsi, z domu, w którym pełnił kiedyś funkcję śluzowego,
odpowiedzialnego za nawadnianie łąk nad Kanałem Sicieńskim; zamieszkał w
położonym najbliżej Drawy, opuszczonym domu państwa Klückmann. Zakupione w lepszych czasach, pierwszorzędne drygawice
z Drawna, służyły mu teraz do połowów na rzece, lub na okolicznych jeziorach.
Przy obfitych połowach dzielił się z Idą pstrągami, lipieniami czy łososiami, w
zamian dostając od niej warzywa i mleko.
Odtąd smutna cisza
samotności wypełniała Idzie wszystkie dni schyłku jej życia. Nie mając już nic
przed sobą, czas upływał jej na rozpamiętywaniu minionych czasów. Głębokie rany,
które zostały w jej sercu, otwierały się bezlitośnie, gdy w pamięci powracały
wciąż te same obrazy: wyjeżdżającego na wojnę syna, listu o jego śmierci, jej
męża, który umarł za życia, a w końcu jego ciało podążyło za obumarłą duszą i
zwiezione zostało do wsi na wozie do transportu drewna. Codziennie odwiedzała
jego grób, z utęsknieniem wyczekując dnia, w którym dołączy do swej rodziny w
zaświatach.
* * *
Skrzypnięcie drzwi wybudza
Idę z zadumy. W progu kuchni pojawia się życzliwie uśmiechnięta, młoda kobieta.
To panna Quast, mieszkająca u rodziny Kühn w Moczelach, gdzie opiekuje się
domem. Co kilka dni przychodzi w
odwiedziny, by pomóc staruszce w pracach domowych. Jak zwykle, przyniosła
trochę jedzenia w drewnianej skrzynce. Ida sięga po mąkę, którą również
przywozi jej panna Quast. Właściwie są to głównie otręby, gdyż duża rodzina Kühn zużywa na
swoje potrzeby prawie całą dobrą mąkę. Obie kobiety ucierają kilka ziemniaków,
po czym mieszają je z żytnimi otrębami i tak powstałe placki układają na
rozżarzonym drewnie w palenisku. W czasie trwania wypieku panna Quast opowiada
o wykopkach w Moczelach i natłoku pracy z tym związanym. Ludzi na polu jest
teraz mniej, ponieważ część mężczyzn parę dni temu wypłynęła na spławianym
drewnie aż na Noteć. Po kilku chwilach placki są gotowe i obie kobiety
zasiadają do stołu. Młoda kobieta wyciąga ze skrzynki przyniesione
produkty - natarty solą kotlet z
jeleniny i dwie kostki młodego sera z Sitnicy. Wspaniałego sera głuskiego
zwykle nie brakuje w jej domu, gdyż jeden z domowników – Wilhelm Kühn, jest właścicielem
sitnickiej mleczarni. Ida delikatnie odwija ser z lnianej chusteczki i
ukroiwszy kilka cienkich plasterków, rozkłada je na plackach.
Delikatny smak miękkiego
sera wypełnia jej usta wraz z zalewającym duszę wspomnieniem odległych czasów.
Ten sam smak, znany jej tak dobrze przez prawie całe życie, niesie ze sobą
ciepło dawnych słonecznych dni, spędzonych na skraju falujących łanów żyta.
Wspomnienie jest jak kąpiel w ciepłej wodzie Ostrowitego, beztroskie zanurzenie
się w tchnieniu najpiękniejszych czasów, złotego wieku Springe. Spogląda na
towarzyszkę, również oddaną uświęconej rozkoszy. Piękna, młoda twarz
promienieje uprzejmym uśmiechem. Młodzieńcze szczęście, złożone z pracy i
radosnych chwil wśród bliskich oraz ukochanego mężczyzny, czekającego gdzieś w
sąsiedniej wiosce. Ida pamięta takie życie, choć wydaje się być odległe o wieki.
Wpatrzona w gładkie oblicze panny Quast, skąpane w wpadających do izby
południowych promieniach słońca, zanurza się w swej pamięci dużo głębiej, niż
sięgają cienie ostatnich lat.
* * *
Lata 60-te XIX w były najszczęśliwszym okresem
jej życia. Był to również czas największej świetności Springe, wówczas wsi
folwarcznej będącej częścią rozległych dóbr głuskich zjednoczonych majątkiem
Johanna Friedricha Sydowa. Jego nazwisko pojawiało się często na ustach
mieszkańców Springe i okolicznych wsi, a dla młodego pokolenia, do którego
należała, stało się niemal legendarne. Sydow zmarł w roku jej urodzenia – 1849.
W wyniku jego energicznej i nowatorskiej gospodarki dobra głuskie stały się
najbardziej znanym majątkiem ziemskim Nowej Marchii i jednym z wzorcowych
gospodarstw, słynnym na całe Prusy.
W roku 1865 o ziemiach
Sydowa mówiło się szczególnie dużo. Wówczas to przyjechali w te strony
redaktorzy pisma rolniczego wydawanego w Berlinie. W swoim dworze w Głusku,
ugościł ich pan Johann Weinbach, bratanek Sydowa, który pełnił funkcję zarządcy
całych dóbr głuskich na mocy testamentu zmarłego gospodarza. Owi specjalni
goście towarzyszyli pracom rolników przez cały sezon, a opis całości tej
wyjątkowej gospodarki rozpoczęli sporządzać już w styczniu. Wzbudziło to
powszechną ciekawość wśród ludu, a rozmowy o historii tutejszego rolnictwa były
tematem pojawiającym się teraz częściej w gospodach i pod strzechami we
wszystkich okolicznych wsiach.
Najstarsi mieszkańcy
pamiętali jeszcze czasy przełomu wieków, gdy Springe było ubogą wioską,
założoną przy osadzie młyńskiej. Należała wówczas do pewnego kapitana z
Berlina. U samych jej początków, w wieku XVII lub w początkach XVIII, miała być
ponoć własnością zakonu Cystersów z Bierzwnika, którzy to zbudowali młyn na
małym, lewobrzeżnym dopływie Drawy oraz wykarczowali pierwsze fragmenty lasu
pod uprawę ziemi. Piaszczysta gleba nie rodziła nigdy dobrych plonów, dlatego
przez wiele lat Springe pozostawało maleńką miejscowością, zdolną wyżywić
jedynie garstkę ludzi. Obszar jej powiększył się wraz z kolonizacją
fryderycjańską – zwiększyła się wówczas powierzchnia pól uprawnych, kosztem
otaczającej puszczy. Wieś rozwijała się wtedy głównie w kierunku zachodnim, a
nowe domostwa były budowane wzdłuż drogi na Moczele, równolegle do strumienia,
który dał początek osadzie. Pod koniec XVIII wieku zaczęły pojawiać się
pierwsze chaty w kierunku południowym, wzdłuż drogi na Głusko. Na przełomie
wieków osada liczyła niespełna 200 mieszkańców w 30 domach. Wieś zamieszkiwała
biedota, wyposażona w prymitywne narzędzia rolnicze i otoczona jałowymi polami.
Taki stan utrzymywał się przez kolejnych dwadzieścia lat, do czasu kiedy Sydow
wykupił te ziemie wraz z odległym folwarkiem Bahrenort i innymi okolicznymi
wioskami – Sitnicą i Ostrowitem.
Nowy gospodarz postanowił,
ogromnym nakładem pracy, odmienić oblicze tutejszego rolnictwa. Od razu po
zakupie wsi, dokonał najpilniejszych napraw i wyposażył gospodarstwa w
nowoczesny sprzęt. Springe od dawna nazywane było krainą żyta, ze względu na
pola rozciągnięte na nasłonecznionych, piaszczystych pagórkach. Łąk było tylko 60 morgów nad Drawą i 50
morgów łąk bagiennych na południe od osady. Nie były one wysokiej jakości,
szczególnie łąki bagienne, które przekopywano i uprawiano na nich buraki. Sydow
od 1816, kiedy to zakupił Głusko, które uczynił swą główną siedzibą, planował
nawodnienie tutejszych suchych gleb łąkowych. Myślał szczególnie o wąskim, lecz
długim trawiastym obszarze, rozciągającym się między Głuskiem a Springe, zwanym
Springer
Ebene – „równiną Springe”. Były to łąki położone równolegle do Drawy,
jednak wysoko ponad nią, nad zboczami doliny, przez co pozostawały poza wpływem
wód rzecznych. W 1822 Sydow rozpoczął budowę pierwszego kanału, który nawadniać
miał zarówno łąki pod Głuskiem, jak i w Springer
Ebene. Poprowadził go z jeziora Głuchego Małego, najpierw na południe, a
później, przekopując się przez piaszczyste wzniesienia – na północ w stronę
Springe. Kanał główny kończył się w południowym krańcu równiny, dzieląc jej powierzchnię
na dwie części, na których stosowano różne formy nawadniania – z rowami
ustawionymi pod kątem do kanału na
pochyłej równinie pod Springe (Rieselwiesen)
i łąki pod Głuskiem, na terenie o mniejszym spadku, z prostą siecią rowów
nawadniających (Schewmmwiesen). Mimo
stosunkowo dobrych efektów osiąganych dzięki melioracjom na łąkach pod
Głuskiem, kanał doprowadzał zbyt mało wody, by nawodnić okolice Springe.
Równina wymagała przede wszystkim długiego czasu nawadniania, tak by pokłady
luźnego piasku wysyciły się dużą ilością wody.
Prawdziwa odwilż nadeszła
kilkanaście lat później. Sydow nabywał kolejne osady, poszerzając swe ziemie w
kierunku północnym. W 1829 roku północna granica Dóbr Głuskich została ustalona
przy świeżo nabytym dworze Sitno. Wówczas zaradny właściciel podjął się niezwykle
ambitnej i odważnej idei budowy kanału, który opływałby wszystkie jego nowe folwarki,
niczym tętniąca życiodajna żyła, biegnąca w stronę serca, którym było Głusko,
mijając po drodze połączone z nim naczynia. Przy tak dużym przedsięwzięciu,
niezbędnym było określenie terenu, którego pochyłość umożliwiałaby utrzymanie
odpowiedniego nurtu wody. Wspólnie z
pomocnikami dokonał czasochłonnych pomiarów, które pozwoliły ustalić
najbardziej optymalny przebieg. Na punkt początkowy wybrał w ten sposób
południowy brzeg jeziora Sitno w miejscu, w którym wypływała z niego rzeka
Płociczna. Było to najbardziej oddalone od Głuska miejsce, jakie było możliwe
do wybrania. Między punktem tym a Głuskiem spadek terenu Sydow wymierzył na 82 stopy.
Prace ruszyły w roku 1834.
Pierwszy odcinek był stosunkowo łatwy do wykopania, a robotnicy musieli tylko
wydrążyć koryto w torfowiskach nad jeziorem Sitno. Przy tej okazji odkryte
zostały bogate złoża wapna łąkowego, których eksploatację rozpoczął Sydow kilka
lat później. Dalej kanał prowadzony był tuż przy korycie Płocicznej. Uzyskanie
w miarę jednolitego spadku wymagało wzniesienia wysokiego akweduktu,
wynoszącego koryto do góry. Po doświadczeniu budowy pierwszego kanału (Kanału Głuchego,
który odtąd zaczęto nazywać „Starym Kanałem”), gdzie jako warstwę izolacyjną,
mająca zapobiegać wsiąkaniu wód w ściany koryta, użyto drewna, które okazało
się trudne w utrzymaniu, Sydow
zdecydował się zaizolować nowy kanał gliną pochodzącą ze zboczy doliny
Płocicznej. I tak, odcinek po odcinku, wysoki wał ziemnego akweduktu przecinał
puszczę i wznosił się coraz dalej od Sitna. Na wysokości folwarku Bahrenort nad
jeziorem Ostrowite, kanał zmienił
kierunek z południowego na zachodni i tak dotarł pod Springe, gdzie znów odbił
na południe, wzdłuż Springer Ebene,
osiągając w końcu łąki pod Głuskiem.
W oczekiwaniu na otwarcie
kanału, na łąkach przygotowano system
nawadniający. Całą ich powierzchnię najpierw przekopano i poddano marglowaniu,
a później pocięto siecią rowów nawadniających. Wielka masa wody, z północnych
rubieży włości Sydowa, ruszyła w końcu pod Springe. Po otwarciu śluzy nad Springer Ebene woda powoli zaczęła
napełniać dochodzące do kanału rowy. Trwało to dłuższą chwilę, gdyż najpierw
musiała nasiąknąć warstwa piasku, a dopiero później woda zaczęła utrzymywać się
na powierzchni. Z rowów głównych opanowała rowy drugiego rzędu i gdy te
wreszcie się napełniły, wylała się ponad ich koryta, tworząc pod Springe
ogromne, płytkie rozlewisko, ciągnące się aż po Głusko. Radości nie było końca,
a połyskujące w słońcu lustro wody zwiastowało dla wsi nową, wspaniałą erę.
Kanał Sicieński, bo takie nadano
mu imię (Zietenfier Kanal), miał 22
mile długości. Stał się nie tylko życiodajną żyłą, odmieniającą jakość
tutejszych gleb, ale również najważniejszym szlakiem transportu towarów
pomiędzy rozproszonymi pośród lasów folwarkami Sydowa. Dodatkowo, ziemia,
pozyskana w czasie jego kopania, posłużyła jako materiał do budowy dróg, częściowo
także do nawożenia łąk czy jako torf – do opału. Kolejną uboczną korzyścią było
pojawienie się drobnych zbiorników wodnych w zagłębieniach na zalanej
powierzchni. Część z nich, znajdujących się w ciągnącej się w stronę jeziora
Ostrowite Rynnie Moczelskiej pogłębiono i wraz z Jeziorem Kocim wykorzystano do
hodowli karpia. Niewielkie stawy powstały też na niezalesionej przestrzeni nad
samym jeziorem Ostrowite, zwanej Bars
Fenn, która nawadniana była boczną odnogą Kanału Sicieńskiego. Płytkie,
mocno nagrzewające się zbiorniki, były wykorzystywane do hodowli narybku.
Nawodnione łąki w Springer Ebene w krótkim czasie zaczęły dawać
najlepsze siano w okolicy. Dotychczas na innych zmeliorowanych łąkach pod
Głuskiem uzyskiwano 20 kwintali siana z jednej morgi, z kwaśnych łąk nad Płociczną
– 15 kwintali. Łąki pod Springe przynosiły natomiast nawet 30 kwintali siana
pierwszorzędnej jakości. Wraz z polepszeniem się warunków wilgotnościowych
tutejszych gleb, Sydow rozpoczął ich różnorodne wykorzystanie. Poza łąkami
kośnymi, część gruntów Springe przeznaczył na uprawy rolne z następującym
płodozmianem: nawożone ziemniaki - żyto jare – łubin z życicą – użytki zielone
– żyto ozime. Następnie przydzielił do Springe 600 owiec ze stada w Głusku.
Przebiegający w szybkim
tempie rozkwit rolnictwa w Springe pociągnął ze sobą dynamiczny rozwój
miejscowości. W latach trzydziestych Sydow wybudował tu folwark, położony
nieopodal starego młyna. Na jego przestrzennym dziedzińcu, w rozproszonej
zabudowie znajdowały się wozownia, stodoła i spichlerz. Pozostałą część
dziedzińca zajął ogród, w części przeznaczony na sad. Wokół tej dużej zagrody
powstały cztery nowe budynki mieszkalne dla folwarcznych parobków. Część pozostałych
gospodarstw wiejskich rozbudowano i zmodernizowano, zaczęło też przybywać
nowych domów, wzdłuż szosy prowadzącej do Głuska oraz nad „złotym strumieniem”
– drobnym ciekiem, który wyznaczył teraz południową granicę osady. Nowe domy,
wypełniające puste przestrzenie we wcześniejszej rozproszonej zabudowie wsi,
były ustawione szczytami do drogi. Przy większych domostwach pojawiły się
stodoły, budowane najczęściej równolegle do budynku mieszkalnego, tak że
zamykały jeden bok podwórza. Domy miały prostą konstrukcję ryglową, na
kamiennej podmurówce. Za budulec służyły cegły wypalane w cegielni pod
Głuskiem. Starsze zagrody na ogół ustawione były kalenicowo, część z nich była
połączona liniowo z budynkami gospodarczymi, a niektóre pod kątem prostym, tworząc
ze stodołą kształt litery L. Strychulcowe wypełnienie konstrukcji ryglowych w
najstarszych chałupach wymieniono na ceglane a dachy pokryto karpiówką,
rezygnując ze strzech.
Wyobrażenie o Springe w połowie XIX w (oryg.).
Ostatecznie, za czasów
Sydowa ludność wiejska ustabilizowała się na poziomie blisko 200 mieszkańców i
24 budynków mieszkalnych. Grunty wsi zajmowały powierzchnię 3061 morgów, z
czego grunty orne - 1129, łąki – 201, pastwiska – 93 morgi. Pozostałą część
stanowiły lasy (1452 morgi) i zbiorniki wodne (67 morgów). Infrastruktura
(drogi, wały) zajmowała łącznie 76 morgów, a same wybudowania – 19 morgów;
pozostała jedna morga była przeznaczona na przydomowe ogrody. Nowi
osadnicy pochodzili przeważnie z niezbyt odległych okolic, ale zdarzali się
również przybysze z dalekich stron, nawet z Litwy. Większość z nich trudniła
się rolnictwem, na które składało się łąkarstwo, uprawa roli i wypas owiec. We
wsi funkcjonowała również kuźnia. Część mieszkańców Springe znajdowała zatrudnienie
w gorzelni znajdującej się w pobliskiej
Sitnicy. Stary młyn przestał być użytkowany, a zboże trafiało głównie do młyna
w Głusku, gdzie zresztą znajdowała się jedyna piekarnia, zaopatrująca w chleb
cały teren dóbr głuskich. Do obsługi Kanału Sicieńskiego przydzielono
śluzowego, którego głównym zadaniem było nawadnianie łąk w Springer Ebene. Pracujący dla Sydowa rolnicy otrzymali, wraz z
odnowionymi budynkami mieszkalnymi, również skrawek ogrodu, zazwyczaj służący
uprawie ziemniaków, przydział drewna na opał, a także jedną krowę bądź 5 – 6
owiec. Ich dzienna zapłata była niska, na poziomie zbliżonym do innych części
Prus: w zimę mężczyźni otrzymywali 4, 75
-5,0 sgr. (srebrnych groszy), kobiety – 2,5 sgr. , w lecie, odpowiednio – 6 i 3 sgr. Wyższą
płacę otrzymywali najemni robotnicy – nawet 10 sgr. dla mężczyzn w czasie lata.
Najdoskonalszym owocem ziem
Sydowa i jednocześnie ich najsłynniejszym produktem był pierwszorzędny ser,
znany w Prusach jako Steinbuscher. Jego
produkcja rozwinęła się początkowo jako boczna gałąź działalności nowego
gospodarza. Wówczas, w początkach XIX w. sery szwajcarskie nie były zbyt
powszechne i stanowiły pewien luksus, stąd ich wysoka cena przynosiła
zadowalające dochody. W opracowaniu receptury sera pomogli mu szwajcarscy
serowarzy, których specjalnie w tym celu zaprosił do swoich dóbr. W połowie
wieku, wskutek upowszechnienia konkurencyjnych wyrobów na rynku, cena sera
zaczęła spadać, a jednocześnie przyrost ludności w dobrach głuskich skutkował
zwiększonym zapotrzebowaniem na mleko dla mieszkańców. Obsada krów mlecznych w
całych dobrach liczyła 75 sztuk. Po odliczeniu mleka przeznaczonego do spożycia
przez pracowników, pozostałą nadwyżkę przetwarzano na ser w dwóch mleczarniach
Sydowa: starej położonej w Chełmie Drezdeneckim i nowej – w Głusku. Pierwsza z
nich przerabiała w latach 60-tych 160 kwart mleka na 20 000 kostek twarogu i
około 50 cetnarów sera szwajcarskiego, druga – 50 kwart mleka na 70 000 kostek
twarogu. Cena kostki twarogu wynosiła wówczas 3 srebrne grosze, a Steinbuschera
– 6 sgr.
Za czasów gospodarowania
pana Weinbacha, mleczarnię z Głuska przeniesiono do Sitnicy. Początkowo
znajdowała się w specjalnie zaaranżowanym budynku mieszkalnym, jednak wkrótce
wybudowano dużą mleczarnię, ukierunkowaną głównie na produkcję Steinbuschera, który
cieszył się coraz większą popularnością.
W latach 80-tych XIX w. w
okolicy rozpoczęto budowę linii kolejowej łączącej Piłę ze Stargardem
Szczecińskim, przebiegającą nieopodal północnego krańca Dóbr Głuskich. Wówczas
pojawiła się możliwość dogodnego i szybkiego eksportu wytwarzanych produktów.
Ser Steinbuscher, dostarczany teraz do odległych części kraju, zyskał na tym
szczególnie. W celu ułatwienia transportu wewnątrz samych dóbr głuskich,
wybudowano leśną konną kolejkę wąskotorową, łączącą się z linią kolejową na
dworcu w Krępie. Sam początek kolejki znajdował się w Springe i składał się z dwóch
bocznych torów – jednego zaczynającego się przy nowo wybudowanej cegielni, na
południe od wsi, drugiego – przy owczarni, pełniącej teraz rolę magazynu. Kolejka
ciągnęła się 22 km przez lasy, mijając po drodze Sitnicę, Jelenie i Sitno. W
ten sposób stała się głównym szlakiem transportowym między folwarkami,
zwalniając z tej funkcji Kanał Sicieński.
Korzystając z ułatwionej i
szybszej komunikacji, zwiększono pogłowie krów mlecznych i założono nowe stado
na pastwiskach pod Jeleniami. Mleko było stamtąd przewożone do mleczarni w
Sitnicy, skąd, już w postaci sera, wyjeżdżało do dworca w Krępie i stamtąd – do
odległych odbiorców. Poza mlekiem kolejka służyła też do transportu drewna,
ziemniaków, zboża, mąki, produktów spożywczych, a niekiedy również ludzi.
Plan wsi Springe w roku 1900 (oryg.).
Majątek dóbr głuskich był
chroniony na mocy testamentu Sydowa, w którym bezdzietny założyciel podzielił
swoje ziemie na braci i krewnych oraz ludzi zasłużonych w jego oczach, jednak z
zastrzeżeniem, że przez 50 lat po jego
śmierci całość obszaru ma pozostać zjednoczona pod jednym zarządem, któremu
przewodził pan Weinbach. W okresie tym żaden ze spadkobierców nie mógł sprzedać
otrzymanej części, choć mógł ją wydzierżawić. Spadkobiercami było 7 rodzin i 6 poszczególnych osób, a majątek
rozparcelowano między nich na 27 części. Po upływie tego okresu ochronnego, na początku XX wieku, dobra
stopniowo wyprzedawane były w ręce Państwa. Złota era Springe zaczęła chylić
się ku końcowi.
Wszystkie dwory,
gorzelnie, młyny, piekarnie i wiele innych obiektów z całych dóbr głuskich
zyskało prywatnych właścicieli. Springe, odcięte od serca, którym było Głusko,
związało się silniej z Sitnicą, która od dawna przynależała do niego
administracyjnie. Obie wsie wcielone zostały do nowo utworzonej gminy Moczele,
a do wsi gminnej, pozostającej wcześniej poza związkami z włościami Sydowa,
wybudowano teraz nową drogę. Jako że Moczele, wraz z leśniczówką Skrzastew (Buchberg) były związane przede wszystkim
z gospodarką leśną Nadleśnictwa Radęcin, wielu mieszkańców Springe rozpoczęło
pracę w lesie. Część z nich pracowała dla sąsiedniego Nadleśnictwa Głusko,
którego lasy znajdowały się na lewym brzegu Drawy, w najbliższej okolicy
miejscowości. Na polach, łąkach i pastwiskach
rolnicy wciąż prowadzili gospodarkę. Inni znaleźli zatrudnienie w sitnickiej
mleczarni, którą, wraz z recepturą Steinbuschera, zakupiła rodzina Kühn.
Springe na widokówce z 1913 roku (zbiory własne)
W ciągu swego długiego życia Ida była świadkiem zarówno
pełnego rozkwitu jak i zmierzchu świetności Springe. Każda z tych epok wymalowała
w jej duszy obrazy pełne radości, beztroski, ale również trudów życia i smutku.
Obrazy zabaw na szkolnym podwórku wśród zakwitających wiosną bzów; ożywczej
bryzy znad Drawy, szumiącej w łanach żyta na pagórku; owiec spędzanych na
pastwiska środkiem wsi i pyłu osiadającego na ich wełnie; olbrzymiej, lśniącej
tafli wody na równinie, której końca nie sposób było dostrzec i kotłujących się
na niej tysięcy dzikich gęsi, kaczek i brodźców, które przystawały tu wiosną w
swej odwiecznej wędrówce na północ; świeżej woni rozległych łąk, ukazujących
się spod opadłej wody, znaczonych wielobarwnymi plamami koniczyn, jaskrów i
firletek; młodości w rodzinnym domu pachnącym chlebem i gliną; pierwszego
spotkania z Juliuszem i jego oświadczyn w czasie sobótkowej nocy; umajonych
chat w Zielone Świątki; całego piękna wiejskiego życia, które zachowała głęboko
w sercu, a skryte było pod jednym tylko słowem: Springe...
* * *
Styczeń roku 1932. Martwa
zimowa noc przykryła puszczę sinym całunem śniegu. Powietrze wydaje się być
przepełnione milionem maleńkich żyletek, boleśnie nacinających każdą napotkaną
tkankę. Kryształowa szadź drapieżnie obsiadła sosnowe sklepienie borów,
zaborczy, bezduszny lód zniewolił lustra jezior, rozkładając na nich mdłe
zwierciadło, w którym próżnie przegląda się opasły księżyc, zwolna przesuwający
się nad uśpionym światem, jak zimny, wyzuty z uczuć obserwator ludzkiej
niedoli, jak wielka bryła lodu, która zajęła miejsce słońca.
Ponad powierzchnią oceanu
lasów unoszą się gdzieniegdzie senne smugi dymu, wyziewanego przez kominy
ludzkich domostw, stłoczonych, jakby przytulonych do siebie na podobieństwo owiec
marznących w stajniach. Przez zamknięte okiennice przebija gdzieniegdzie
nieśmiała strużka światła naftowej lampy, niknąc zaraz w mroku ogrodu. Rozrzucone
po puszczy osady, obserwowane z oddali, wydają się toczyć ze sobą tajemną
rozmowę, za pomocą unoszących się w niebo dymnych obłoków. Jedna z tych osad milczy. Ukryta w leśnych
ciemnościach zimowej nocy może pozostać niezauważona, pokryta wysokimi
śnieżnymi zaspami zalegającymi podwórza, zasłaniającymi okna i drzwi, a nawet
pochłaniającymi w całości niektóre mniejsze budynki. Miejsce to niegdyś znane
jako Springe jest teraz cmentarzyskiem niszczejących budowli, zimnym i martwym grobowcem
ludzkich marzeń i trudów, cichym jak otulająca go noc. Ostatnia mieszkanka, Ida
Schliben, zmarła samotnie w swym domu, w kwietniu 1931.
Kilka miesięcy po odejściu
zimy, późną wiosną roku 1932, do opustoszałego Springe przybyli urzędnicy
administracji, celem określenia stanu miejscowości. Jak stwierdzili, był on
wciąż zadowalający i wieś nadawała się do zasiedlenia. Mimo tego, wskutek
starań Nadleśnictwa Głusko, została przeznaczona do rozbiórki i zalesienia, co
nastąpiło jeszcze w tym samym roku. Budynek po budynku, zagroda po zagrodzie,
osada znikała na zawsze. Pozostawiono jedynie cmentarz i znajdujący się
naprzeciw niego budynek szkoły, w północnym krańcu miejscowości. W przeciągu
kilku lat miejsce wsi zajęły sosnowe młodniki i tylko pozostałe tu i ówdzie, osamotnione
stare bzy lub wczesnowiosenne przebiśniegi kwitnące w pozostałościach ogrodu
gospody nad złotym strumieniem, trwały i trwają do dzisiejszego dnia, jako
ostatni żyjący strażnicy historii, świadkowie dawnych dziejów. W ich pamięci
spisana jest sekretnym językiem opowieść o
osadzie, niegdyś wyrwanej z objęć dzikiej puszczy, później ujarzmionej
siłą ludzkiego umysłu i pracy, by w końcu zostać przez człowieka zwróconą
naturze.
Springe dzisiaj - dawny ogród przy gospodzie "Nad złotym strumieniem"
Mapa przedstawiająca piaszczystą część dóbr głuskich w momencie wygasania testamentu Sydowa (oryg.). W celu powiększenia proponuję otworzyć mapę w nowej karcie.
Słowniczek
toponimów:
Chełm
Drezdenecki - Holm
Dąbrowa
(Skoczno) - Springe
Drawno
- Neuwedell
Głusko
- Steinbusch
Jelenie
- Bussberg
Jezioro
Ostrowite - Bahrenort
See
Jezioro
Sitno - Zietenfier-see
Kanał
Głuchy - Glochensee
Kanal, Alte Kanal
Kanał
Sicieński - Zietenfier
Kanal, Grosse Kanal
Krępa
- Crampe
Moczele
- Marzelle
Ostrowite
(Ostrowiec) - Werder
Radęcin
- Regenthin
Płociczna
- Plotzenfliess
Sitnica
- Mariental
Sitno
- Zietenfier
Skrzastew
(leśniczówka) – Buchberg
Wykorzystane
materiały:
Karte des Deutschen
Reiches 1:100 000, arkusz 221 - Schloppe, 1893.
Kreisadreßbuch 1925/1926
Arnswalde/Friedeberg und die Dörfer, sowie Güter der beiden Kreise
Mentzel Kriegsrath,1866:
Die Steinbuscher Güter mit ihren landwirthschaftlichen und gewerblichen
Betrieben. W: Annalen der Landwirthschaft in den Königlich Preußischen Staaten.
Tom 47. Berlin
Meßtischblatt 1:25 000;
arkusz 1494: Regenthin, 1918.
Molkerei Zeitung: tom 29,
1915
Reymann's topograpische
Special-Karte von Central Europa 1:200 000; arkusz 225 - Arnswalde, 1851.
Schumacher Walter 1937 :
Wanderungen und Streifzüge durch den Kreis Arnswalde. Landschafts- u. Ortskunde
eines ostmärkischen Kreises. Arnswalde
Topographisch-statistisches
Handbuch des Regierungsbezirks Frankfurth a. O., Frankfurt nad Odrą, 1867
Zarządzenie nr 364 Prezesa
Rady Ministrów z dnia 29 listopada 1955 r. w sprawie przywrócenia i ustalenia
urzędowych nazw obiektów fizjograficznych w powiatach: choszczeńskim,
międzyrzeckim, łobeskim, słupskim, zielonogórskim, wałeckim, stargardzkim,
nowogardzkim i wschowskim.